Nastawienie
Podróżując służbowo zatrzymywałem się często na noc w schroniskach młodzieżowych/ PTTK. Lubiłem w nich spać. Były to miejsca, gdzie spotykałem różnych ludzi, gdzie byłem (w moim wyobrażeniu) blisko „realnego życia”.
Sytuacja, o której opowiem zdarzyła się zimą. Gdy wszedłem do schroniska było ciemno. Pamiętam recepcja była tuż obok wejścia. Dostałem pokój na 3 lub 4 piętrze. Na klatce schodowej było ciemno, od czasu do czasu paliła się gdzieś jakaś lampka.
Wszedłem do pokoju, miałem wrażenie, że jestem jedyną osobą w schronisku. Zacząłem jeść kolację, gdy usłyszałem na schodach głosy. Ktoś wszedł do pokoju sąsiadującego z moim. Po pewnym czasie usłyszałem trudne do określenia dzwięki, uuu, aaa, taak, jakby ktoś – komuś robił krzywdę. Ściany nie były grube, więc słyszałem to wyraźnie. Uważnie nasłuchiwałem, słyszałem to ponownie.
Zebrałem się, wyszedłem z pokoju, zastukałem do drzwi z których dochodziły odgłosy. Po drugiej stronie cisza, coś się poruszyło, słyszę jakiś hałas. Ponownie stukam głośniej, znowu szmery i cisza.
Zszedłem na dół i powiedziałem do recepcjonistki, że mam pewne obawy, co do moich sąsiadów, że mam wrażenie, że dzieje się tam coś niepokojącego. Z pokoju dochodzą nieartykułowane dźwięki, że gdy zastukałem nikt nie otworzył.
„Proszę pana”, odpowiedziała pani recepcjonistka „proszę się nie obawiać, to są osoby głuchonieme”.
Jakże często w życiu nastawiamy się, że dana rzecz wygląda jak to sobie wyobrażamy, a rzeczywistość może być zupełnie inna. Nasze „to musi być tak .. a tak”, niekoniecznie jest zgodne z prawdą, faktami. Podobnie w terapii czaszkowo-krzyżowej spotykamy się z pacjentem. Jak trudno jest często odseparować nasze nastawienie, pomysły na sesje, „odpuścić” to, a w neutralności, obecności obserwować, wsłuchiwać się w pacjenta i wrodzony plan leczenia.